SHANA TOWA U’METUKA!

Obyśmy byli zapisani w Księdze Życia i zapieczętowani na Nowy Rok!

 

Bez tytułu

 

 

 

 

JUST Act (S.447) i Deklaracja Terezińska

Od miesięcy obserwuję prace Kongresu USA nad JUST Act oraz towarzyszące tej ustawie komentarze. Pomimo dużej ilości prezentowanych w mediach komentarzy niewiele zasługuje na zainteresowanie. Zawartość większości z nich świadczy o całkowitej ignorancji ich autorów, nie tylko nie znają oni treści projektu aktu który komentują ale nie mają żadnej wiedzy o historii najnowszej Polski lub bardzo dobrze się z tą wiedzą kryją. O znajomości prawa w ogóle lub znajomości treści Deklaracji Terezińskiej do której odwołuje się JUST Act nawet nie ma co wspominać.

Wszystkie te opinie można by pominąć milczeniem, trudno jednak przejść obojętnie nad stanowiskiem Kongresu Polonii Amerykańskiej zwłaszcza, jeśli przyjmuje on formę oficjalnej petycji skierowanej do Prezydenta USA o zawetowanie ustawy S.447. Gdybyż chodziło tylko o weto można by było tylko zasmucić się całkowitym zanikiem instynktu politycznego wśród liderów amerykańskiej Polonii – jakiż prezydent zawetuje ustawę jednogłośnie przyjętą przez obie Izby Kongresu? Przy takiej propozycji pomysł naszego prezydenta dotyczący referendum konstytucyjnego wydaje się ze wszech miar przemyślany i racjonalny.

obrazek

JUST ACT jest upoważnieniem Departamentu Stanu USA do monitorowania stanu realizacji postanowień Deklaracji Terezińskiej, której sygnatariuszem jest również Polska. Deklaracja Terezińska nie jest formalną umową międzynarodową, jak sama nazwa wskazuje jest deklaracją przyjęcia i stosowania pewnych standardów. Powiedział bym, że jest zapewnieniem o przyzwoitości i poszanowaniu dla prawa i ludzi, którzy zostali pozbawieni majątków w okresie Holocaustu i rządów komunistycznych w drodze wywłaszczeń, nacjonalizacji, konfiskaty czy innych działań przeciwko prywatnej własności podejmowanych przez reżim państwowy.

Czy Polska może się obawiać konsekwencji wejścia w życie JUST Act?

Moim zdaniem powinna, choć z zupełnie innych powodów niż te podnoszone przez środowiska polonijne i narodowo-patriotyczne. Polska jest ostatnim krajem dawnego Bloku Warszawskiego, który przez 30 lat nie zdołał nawet rozpocząć procesu restytucji prywatnego mienia. Dyskusja publiczna dotycząca reprywatyzacji już od dawna przestała zajmować się pokrzywdzonymi przez reżim komunistyczny właścicielami tych majątków. Zasady sprawiedliwości i uczciwości do których odwołuje się Deklaracja Terezińska są w tej dyskusji nieobecne czego koronnym przykładem jest opracowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości projekt Dużej Ustawy Reprywatyzacyjnej oraz fakt, że słowem „reprywatyzacja” określa się dzisiaj w Polsce przestępcze mechanizmy przejmowania pożydowskich majątków przez „kupców roszczeń” przy współpracy sprawnie działających grup urzędniczo-prawniczych. Znamienne, że właśnie wśród polaków i polonusów projekt Act S.447 wywołał tak żarliwy sprzeciw.

Spodziewam się, że przygotowany przez Departament Stanu raport nie będzie dla Polski pobłażliwy i nie powinno być to dla nikogo zaskoczeniem. Departament Stanu USA od dawna monitoruje kwestie związane z restytucją majątków m.in. w Polsce. Senat USA kilkakrotnie wzywał Polskę do podjęcia decyzji i realnych działań w sprawie restytucji majątków znacjonalizowanych po 1945r. Politycy zza „wielkiej kałuży” całkiem nieźle orientują się w tym temacie.

Znajdujemy się w momencie gdy żywe – nie tylko w Polsce – jest jeszcze wspomnienie efektów nowelizacji ustawy o IPN, spowodowanego nią kryzysu politycznego oraz fali antysemickiego hejtu jaki przetoczył się przez polskie media i polskie społeczeństwo. Oficjalna petycja o prezydenckie weto uzasadniona antyżydowską retoryką nie przysporzy Polsce zwolenników a jedynie utwierdzi w przekonaniach tych, którzy mają o nas i naszym kraju krytyczną opinię. Każdy, komu leży na sercu dobre imię Polski powinien zapalić przed swoim B-giem świeczkę i prosić Go, by wnioskodawcy nie zebrali wymaganych prawem 100 tyś podpisów pod tą petycją. Jeśli bowiem Prezydent Stanów Zjednoczonych będzie zmuszony zająć stanowisko w tej sprawie, to jego słowa mogą być nie mniej dosadne niż słowa Burmistrza New Jersey w sprawie lokalizacji Pomnika Katyńskiego.

 

Spółka z adwokotem

Sobotni słoneczny poranek. Duży kubek kawy, przyjemna lektura i grające w tle radio. Sielski obrazek ale jak to z sielskimi obrazkami bywa – nietrwały. Dzisiejszy sielski nastrój zakończył się wraz z rozpoczęciem wywiadu radiowego z prof. Rzeplińskim. Temat wywiadu – oczywisty – kolejna odsłona politycznego sporu o sądy.

Środowisko sędziowskie niczym się nie różni od innych grup zawodowych. Na hasło: „reforma” reaguje niechęcią. To całkiem naturalna reakcja. Reforma oznacza że wypracowane przez lata schematy zachowań w większości trzeba będzie porzucić a w ich miejsce nauczyć się nowych. Nie dziwi więc stanowisko „zasłużonych” sędziów którzy pragną by wszystko zostało „po staremu”.

Czy jednak system sprawiedliwości w dotychczasowej formule działa prawidłowo? Czy może działać nadal bez radykalnych zmian?

Nie sposób spierać się z diagnozą postawioną przez Ministra Sprawiedliwości: ten system nie działa prawidłowo. I nie jest to doraźna, polityczna ocena ministra piastującego aktualnie właściwą tekę. Dyskusja o upadku wymiaru sprawiedliwości toczy się od dawna a wypływające z niej wnioski nie są dla sądów pozytywne. Zaufanie do sądów sukcesywnie spada, jak wynika z aktualnego sondażu CBOS tylko 4% Polaków uważa, że sędziowie są niezawiśli a ponad połowa (51%) negatywnie ocenia ogólne funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości. Zaufanie do sądów deklaruje jedynie 44% badanych – większy odsetek ufa prywatnym mediom (48%)!. W ciągu ostatnich kilku lat o polskim wymiarze sprawiedliwości i sądownictwie krytycznie wypowiedziało się również wielu przedstawicieli nauki, prawniczych środowisk zawodowych, dziennikarzy branżowych czy przedstawicieli organizacji pozarządowych. Co więcej, jak wynika z raportu Fundacji Court Watch Polska nawet sami sędziowie negatywnie oceniają funkcjonujący system.

Pomimo tak niekorzystnych ocen środowisko sędziowskie od lat z niezmiennym uporem przeciwstawia się jakimkolwiek próbom zmian mających prowadzić w końcowym efekcie do zwiększenia zaufania obywateli do wymiaru sprawiedliwości. Nie ważne czy propozycje te przygotowane były przez lewicę, prawicę czy liberałów. Walka sędziów o utrzymanie obecnego status quo jest ponadpartyjna. Jednocześnie środowisko samo z siebie nie podejmuje żadnych prób działania na rzecz poprawy jakości pracy a co za tym idzie podniesienia poziomu zaufania społecznego. Jedyna propozycja, którą od lat wyciągają z szuflady sędziowie to koncepcja wyjęcia sądownictwa spod nadzoru Ministra Sprawiedliwości i przekazania go pod kuratelę Pierwszego Prezesa SN, koncepcja w której pojęcie odpowiedzialności ulegnie całkowitemu zatarciu.

Koronnym argumentem – a właściwie jedynym – podnoszonym przez środowisko sędziowskie jest zagrożenie dla niezawisłości sędziowskiej. Przyjrzyjmy się bliżej tej konstytucyjnej zasadzie w obronie której sędziowie gotowi są walczyć do upadłego. Z przywołanego wyżej raportu wynika, że tylko 13% przebadanych sędziów uważało, że inni sędziowie są całkowicie niezależni. W praktyce oznacza to, że sędziowie w przeważającej grupie akceptują łamanie przez swoich kolegów po fachu Konstytucji, której gwarantami się mienią.  Toż to jak lis pilnujący kurnika!

Od pojęcia niezawisłości odróżnić należy pojęcie odpowiedzialności. Czym innym jest bowiem samodzielne, wolne od nacisków z zewnątrz podejmowanie decyzji a czym innym odpowiedzialność za tę decyzję. Każdy z nas odpowiada za swoje wybory, decyzje i czyny. Ponosimy odpowiedzialność nie tylko za siebie ale również za osoby czy zwierzęta pozostające pod naszą opieką. Odpowiedzialność ta jest w wielu wypadkach uregulowana przepisami prawa i obligatoryjna np. dla kierowców czy adwokatów. Jedynymi bodajże zawodami prawniczymi, które nie są objęte obowiązkiem ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej są prokuratorzy i sędziowie z tej prostej przyczyny, że odpowiadają jedynie przed Bogiem i Historią (o odpowiedzialności dyscyplinarnej czyli korporacyjnej nawet nie chce mi się pisać po licznych w ostatnim czasie orzeczeniach SN dotyczących pospolitych złodziei wśród sędziów). Nie ma takiego organu, który mógłby ocenić sędziego. Ocenie podlegać mogą jedynie ich decyzje. W wielu wypadkach błędne rozstrzygnięcie sędziego może zostać uchylone lub zmienione. Odpowiedzialności za decyzję orzeczniczą nie poniesie nawet sędzia który świadomie i z premedytacją wyda krzywdzący wyrok. Nawet jeżeli w trybie kontroli orzeczeń stwierdzone zostaną poważne uchybienia – winny ich popełnienia nie ponosi żadnej konsekwencji cywilnej. I to jest moim zdaniem prawdziwe status quo którego bronią sędziowie.  Niezawisłość sędziowska jest bowiem dla większości sędziów – jak wynika z badań – jedynie ładnym sloganem, zapisem konstytucji bez którego da się żyć.

Całkowity brak odpowiedzialności przed kimkolwiek skutkuje w każdym przypadku patologiami. Prokurator, który złożył niedopracowany akt oskarżenia przeciwko Tomaszowi Komendzie na zasadzie „niech się sąd martwi” tłumaczy dziś, że nie mógł mieć pewności o winie podsądnego gdy go oskarżał. (Przepraszam, tak tłumaczyć to się może przedszkolak który posądził kolegę o zabranie lizaka.) Zadaniem prokuratora jest udowodnić winę. Zadaniem sądu zaś jest poddać krytycznej analizie każdy przedstawiony przez oskarżyciela dowód i twierdzenie. Zadaniem sądu jest zagwarantowanie oskarżonemu, że jego proces będzie uczciwy i sprawiedliwy. W sprawie pana Komendy sąd nie dopełnił tego obowiązku z nieznanych nikomu w chwili obecnej przyczyn. Obowiązku wynikającego przypomnijmy z Konstytucji.

Czy możemy domniemywać, że przypadek zaniedbań sądu w sprawie pana Komendy jest jednostkową „wpadką”. Moim zdaniem nie a opinię tę opieram na doświadczeniu życiowym i zawodowym. Skoro sędziowie w olbrzymiej 87% masie tolerują naruszanie konstytucyjnej zasady niezawisłości sędziowskiej czyli własnych praw, to dlaczego mają się w większym stopniu przejmować prawami obcych im osób? Zwłaszcza, że za zlekceważenie cudzych praw nie ponoszą żadnej odpowiedzialności nawet osobistej. Gdy jedna z moich Klientek zarzuciła sędziemu rejonowemu, ze wydany przez niego w sprawie rodzinnej wyrok został źle zredagowany i nie można go wyegzekwować sędzia poradził jej by na sprawiedliwość zaczekała do Sądu Ostatecznego. Smaczku sprawie przyda informacja, że moja Klientka była ateistką i fakt ten był przedmiotem zainteresowania sądu podczas rozprawy. Gdyby ta kobieta potraktowała sędziego tak jak na to (jako człowiek) zasłużył to prawdopodobnie odpowiadała by za obrazę sądu. Sędzia nigdy nawet nie przeprosił za to, że ją obraził. Sąd ma swoją godność na godność podsądnych sędzia nie zważa.

I tak doszliśmy do kolejnego elementu zawodu sędziego – godności zawodu, elementu, który zepsuł mój idealny sobotni poranek. Usłyszałem bowiem z ust nie byle jakiego sędziego tylko samego byłego Prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego że „godność urzędu sędziego jest wartością konstytucyjną„. Poranna kawa dosłowną kością mi w gardle stanęła: że CO?!?!

DSC_0378Wespół z adwokotem przeszukałem półkę i znalazłem Konstytucję – zaplątała się między biografiami i beletrystyką – czyli tam gdzie według sędziów jej miejsce. Nadal wespół z adwokotem przeanalizowałem ustawę zasadniczą a następnie powtórzyłem tę czynność przy kolejnej filiżance kawy.  Nie znalazłem. Godność urzędu sędziego to wartość której ani konstytucja ani żadna inna ustawa nie nadają i nie gwarantują. Na godność urzędu i osobistą oraz na szacunek i zaufanie społeczne sędziowie muszą sami zapracować tak jak każdy inny Polak. Jeżeli pan Rzepliński tego nie wie lub nie rozumie to zmarnował całe życie wykonując zawód sędziego. W imieniu własnym oraz adwokota wyrażam nadzieję że tylko swoje własne.

Polska zajmuje drugie miejsce w Europie pod względem ilości sędziów i nakładów na wymiar sprawiedliwości w przeliczeniu na mieszkańca. Jesteśmy też na drugim miejscu w Europie pod względem czasu rozstrzygania spraw. Na drugim, ale od końca. Jeżeli przyjąć że Konstytucja jest umową między suwerenem a władzą sądowniczą to trzeba przyznać, że władza nie wywiązuje się ze swojej części tej umowy.

Wymiar sprawiedliwości tworzą ludzie. Tylko od nich samych zależy jak będzie funkcjonował ten system. Z przykrością muszę stwierdzić że nawet na najwyższych szczeblach władzy sądowniczej ludzie miałcy nie są rzadkością dowodzą tego statystyki, wyroki Sądu Najwyższego czy wypowiedzi Prezesa TK.

Próby reformowania tego środowiska będą przypominały próbę zagarnięcia grabiami rzadkiego błota tak długo aż nie zdefiniujemy jakimi cechami charakteru i jaką ludzką postawą powinni się charakteryzować kandydaci na urząd sędziego. Przepisów prawa i zasad stosowania prawa można się nauczyć. Prof. Rzepliński nie urodził się z wiedzą prawniczą, musiał ją zdobyć w procesie edukacji tak samo jak inni. Są jednak inne niezbędne sędziemu cechy których się nie da wyuczyć: poczucie sprawiedliwości, uczciwość, odpowiedzialność, przyzwoitość, szacunek do ludzi, ……

 

Hybris (gr. ὕβρις)

Tagi

, ,

Wczoraj, 1 marca nieco miesiąc po  uchwaleniu weszła w życie niesławna nowelizacja ustawy o IPN. Chcący bądź niechcący, politycy z Wiejskiej wywołali swoją decyzją szereg emocji i skrajnych reakcji. Zgodnie z teoriami psychologii tłumu postawy społeczne zradykalizowały się a chwilowy posłuch znalazły bezkompromisowe jednostki. Objawili się też cynicy skłonni wykorzystać każdą okazję do promocji własnej osoby.

Zwolennicy nowelizacji oraz jej autorzy powoływali się na potrzebę ochrony dobrego imienia Polski i Polaków. Pojęcie ochrony dobrego imienia i związana z nim idea wolności jakie przysługują każdemu człowiekowi z samego faktu bycia istotą ludzką  z samego faktu urodzenia sformułowane zostały niemal 70 lat temu w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Deklaracja jest wzorem dla konstytucji i prawodawstwa wielu państw i przez te 70 lat wywarła nieodwracalny wpływ nie tylko na procesy tworzenia prawa ale i postrzegania roli prawa w życiu jednostek i społeczności.

Zapyta ktoś: po co ty o tym piszesz? Przecież w uzasadnieniu Parlament wskazał, że chodzi o ochronę godności Rzeczypospolitej Polskiej i Polaków.

Piszę o tym dlatego, ze wraz z Deklaracją do prawa międzynarodowego wprowadzona została zasada uniwersalizmu praw człowieka. Zasada ta mówi, że prawa każdego człowieka zasługują na taki sam szacunek i ochronę, że w stosowaniu Deklaracji nie ma miejsca na relatywizm. Prawo tworzone w poszanowaniu dla praw człowieka, w duchu Deklaracji powinno być symetryczne, odzwierciedlać znaną z wielu systemów religijnych i filozoficznych zasadę: nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe. To swoista zasada rewanżu: jeżeli oczekujemy poszanowania naszej godności – musimy szanować cudzą godność. Kwestionowanie uniwersalizmu praw człowieka prowadzi do uznania, że odrębność kultury i tradycji daje prawo do nadużyć a w skrajnych sytuacjach – do zbrodni.

Tego wzajemnego szacunku zabrakło w ostatnich tygodniach.

Obrońcy „prawa do godności” po wielokroć bezpardonowo deptali takie samo prawo swoich oponentów. Przeciwnicy przypisywania całemu narodowi odpowiedzialności za zbrodnie popełniane przez jednostki sami z rzadka jedynie potrafili oprzeć się pokusie uogólnienia i stereotypizacji. W skrajnych przypadkach uogólnienia i subiektywne interpretacje zostały zastąpione pospolitymi kłamstwami – wszystko co tylko możliwe, by oczernić i skrzywdzić słowem drugiego człowieka – oczywiście w obronie Wartości i pod egidą Adasia Miauczyńskiego.

 

… by język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa …

O tym jak ważna dla ludzi jest możliwość komunikowania się między sobą uświadamiamy sobie gdy bariera językowa ten kontakt nam utrudnia lub wręcz uniemożliwia – myślałem wsiadając na pokład samolotu, którym wróciłem z Tel Avivu do Polski. Nie przeczuwałem nawet na jakie bariery natrafię w kraju, w którym język polski jest językiem państwowym.

Czytam i słucham wypowiedzi sformułowanych w znanym mi od dziecka języku i zastanawiam się czy ich autorzy po prostu posługują się słowami, których znaczenia nie znają czy też celowo ich znaczenie zmieniają. Pisząc w skrócie: czy to ignorancja czy obskurantyzm.

Jednym z tych pojęć jest Holokaust odmieniany ostatnio w Polsce przez wszystkie przypadki. Słowo, które weszło do polszczyzny i innych języków po drugiej wojnie światowej na określenie zaplanowanej przez Niemców Zagłady Żydów. Nigdy nie przyzwyczaiłem się do nadużywania tego określenia na potrzeby innych tragedii, czuję wewnętrzny sprzeciw gdy słyszę o holokauście drzew w Puszczy Białowieskiej czy holokauście zwierzątek futerkowych. W znanym nam, współczesnym świecie Holokaust oznacza zaplanowany i skrupulatnie realizowany plan likwidacji całego Narodu Żydowskiego przy użyciu metod przemysłowych, realizowany przez aparat państwowy III Rzeszy – przy skromnym lub nieskromnym udziale i przyzwoleniu innych grup narodowościowych, zwanych poprawnie politycznie – etnicznymi.

Już słyszę te głosy licytujące liczby ofiar III Rzeszy nie będące żydami i uświadamiające mnie o stratach ludzkich Narodu Polskiego. Wiem i pamiętam. Niemcy winni są nie tylko zbrodni Holokaustu ale też zbrodni ludobójstwa, masowych mordów, morderstw, gwałtów i prześladowań … Czy Holokaust Narodu Żydowskiego umniejsza niemieckie zbrodnie ludobójstwa Romów, masowych mordów na homoseksualistach i niepełnosprawnych czy eksterminacji polskich elit społecznych? Zdecydowanie NIE. Każda z tych zbrodni jest tragedią dla ofiar i reszty świata. Każda z tych zbrodni jest krzywdą nie do naprawienia a obowiązkiem obecnych i przyszłych pokoleń jest niedopuszczenie do powtórki z tej historii. Historii, której najciemniejszą kartę stanowi pomysł całkowitego wytępienia Narodu Żydowskiego. Właśnie przez wzgląd na odosobniony w historii świata zamysł i sposób realizacji planu Endlösung nie możemy pozwolić by określenie Holokaust zostało zdewaluowane, rozdrobnione i przez to pozbawione swego koszmarnego znaczenia.

Tak jak nie można ujednolicić i zrównać ze sobą zbrodni dokonanych na poszczególnych narodach i grupach społecznych, tak samo nie można uogólnić i zrównać między sobą zbrodniarzy. Mam tu na myśli bezsensowną wypowiedź premiera Morawieckiego z Monachium. W jednym zdaniu zrównał On SS-Sturmmanna Ernsta Weffelsa z Bogusławem Janem Pilnikiem i ze Stellą Kübler-Isaacksohn. Uczciwie przyznam: nie rozumiem co Mateusz Morawiecki chce osiągnąć takimi wystąpieniami, jaką tezę udowodnić? Nikt nie neguje, że byli żydzi kolaborujący z Niemcami – czy ten fakt według Mateusza Morawieckiego oznacza, że w narodzie żydowskim istniało przyzwolenie na szmalcownictwo? A może ten fakt umniejsza potworność Holocaustu i tragedię Narodu Żydowskiego? A może teza brzmi: ani III Rzesza Niemiecka ani Naród Polski nie zrobili Żydom niczego, czego Żydzi sami by sobie nie zrobili? Każda implikacja wynikająca z wypowiedzi Polskiego Premiera jest bezsensowna.

Dziś rano wysłuchałem wywiadu z Panią Romaszewską, która próbowała przekonać słuchaczy, że w dyplomacji winno się korzystać z usług profesjonalnego tłumacza po to, by do takich wpadek jak monachijska nie dochodziło. Bzdura, wypowiedź Premiera brzmi równie obelżywie po polsku jak i po angielsku a problemem jest fakt, że taka myśl w głowie współczesnego europejskiego polityka w ogóle się narodziła.

Równie kuriozalna jest wypowiedź Mateusza Morawieckiego z Berlina, zgodnie z którą Polska i Polacy nie mają nic wspólnego z wydarzeniami marca ’68 z tego prostego powodu, że Polska wtedy nie istniała. Istniał jakiś komunistyczny reżim, który paskudnie traktował Żydów. Skądinąd w tej polskiej wersji polityki historycznej lansowana jest teza, że reżim komunistyczny w Polsce kreowali i tworzyli wyłącznie Żydzi z żydokomuny, czyli to Żydzi paskudnie traktowali Żydów: w czasie wojny Żydzi kolaborowali z Niemcami przeciw Żydom i zajmowali się szmalcownictwem – również na szkodę Żydów. Po wojnie Żydzi pozbawili Żydów majątków a następnie wypędzili ich z Polski do Syjonu. Machiaweliczni są Ci Żydzi, którzy ponad 70 lat temu rozpoczęli kampanię oszczerstw przeciwko nieskazitelnemu Narodowi Polskiemu, jedynemu Sprawiedliwemu w Europie, który udzielał im schronienia gdy reszta podłej Europy wypędzała ich ze swoich granic. Taki europejski nonkonformista po prostu a teraz Izrael odmawia temu Wielkiemu Narodowi nawet głupiego drzewka w Yad Vashem. Spokojnie, Pan Premier naprawił to niedopatrzenie oddając hołd systemowym antysemitom i kolaborantom z Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych.

Jaki cel mają Ci Żydzi w szkalowaniu Polski i Polaków? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze – bądź w tym wypadku – jak nas przekonują kolejni politycy – o reprywatyzację.

I tu kolejny dysonans. Zgodnie z definicją reprywatyzacja, czy też restytucja mienia to proces polegający na zwrocie uprzednim właścicielom (ich następcom prawnym) mienia przejętego przez państwo w drodze nacjonalizacji lub wywłaszczenia. Myli się jednak ten, kto uważa, że projekt polskiej ustawy reprywatyzacyjnej (DUR) miał na celu rozliczenie się Państwa będącego beneficjentem nacjonalizacji przeprowadzonej przez komunistyczny reżim (PKWN) z uprzednimi właścicielami lub ich spadkobiercami. O nie, reprywatyzacja w wykonaniu Polski to zabezpieczenie interesów lokatorów „…którzy zamieszkują kamienice, budynki podlegające wciąż obowiązującej ustawie, czyli dekretowi Bieruta.” – jak to ujął Witold Pahl wiceprezydent Warszawy. Ponadto reprywatyzacja to również szansa na poprawę finansów gmin. Nie od dzisiaj wiadomo, że największymi spekulantami na rynku nieruchomości są urzędy miast, które w ramach komunalizacji przejęły znacjonalizowane nieruchomości.

Przy okazji reprywatyzacja to materiał reklamowy kandydata na Prezydenta Stolicy i może jeszcze kilku lokalnych działaczy. Wszystko tylko nie odwrócenie skutków lub choćby uczciwa rekompensata krzywd zapoczątkowanych Manifestem PKWN, którego realizacją był szereg dekretów i ustaw odbierających prywatną własność. W tym świetle nie szokują nawet wypowiedzi prominentnych polityków uzasadniające wycofanie projektu strachem przed zaostrzeniem konfliktu dyplomatycznego z Izraelem, nikt nawet nie ukrywa, że restytucja nie jest celem ustawy reprywatyzacyjnej.

Język polski jest piękny i bogaty. Pozwala na oddanie najsubtelniejszych różnic między pięknem a cudownością, szpetotą a brzydotą, podłością a okrutnością ….                              Nie mogę tych wszystkich polityków, dziennikarzy, pseudo-znawców i zwykłych komentatorów nazwać głupcami bo w ten sposób obraziłbym ludzi, którym B-g poskąpił rozumu. Jeśli nazwę ich ignorantami – to zacznę ich usprawiedliwiać, a tego robić nie chcę, na usprawiedliwienie bowiem nie zasługują.

Oj, gdyby tak język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa i żeby obyło się przy tym bez „języka parlamentarnego”.

.

 

Marność nad marnościami, wszystko marność

Mój serdeczny znajomy zarekomendował mi swojego czasu lekturę „Braci Aszkenazy” Israela Singera – jestem szczerze wdzięczny za tę rekomendację i z czystym sumieniem przekazuję ją dalej.

indeks

Powieść napisana w 1935r wydana została w Polsce po raz pierwszy bodajże dopiero w 1992r a następnie w 1998r i może z tego powodu jest dzisiaj trudno dostępna i – jak na książki używane i to w miękkim wydaniu – osiąga dość wysokie ceny na rynku antykwarycznym. W każdym razie upłynęło nieco czasu nim mogłem przystąpić do lektury i to w najbardziej odpowiednim do tego miejscu czyli w Łodzi. Nie ma historii Żydów bez Łodzi, nie ma Łodzi bez historii Żydów.

Niefortunnie (a może fortunnie) moja literacka podróż nostalgiczna w dzieje rodzinnego miasta zbiegła się w czasie z nowelizacją ustawy o IPN oraz, będącym jej konsekwencją, wystąpieniem dyplomatycznym Państwa Izrael.

Pilnie śledzę medialne doniesienia z jednej i drugiej strony tej polemiki oczekując na pierwszy zwiastun porozumienia. A co znajduję? Pełne złych emocji wypowiedzi o żydowskich roszczeniach majątkowych, kłucie w oczy liczbą Chasid Umot ha-Olam, stare śpiewki o żydokomunie, kolejne grudy błota rzucanego na prof. Jana Tadeusza Grossa. Medialny i internetowy żałosny standard. Pokusie użycia obraźliwego i wulgarnego słowa nie oparł się nawet rozsądny skądinąd znany dziennikarz.

Porzucam więc internet na korzyść książki i zagłębiam się w historii Nisana. Nisan był synem uczonego i misnagina rabina Noske i jak to w życiu młodego mężczyzny bywa, buntował się przeciw zasadom Ojca, szukał własnych dróg a w końcu i tak powtarzał we własnym życiu wyniesione z domu rytuały. Jednak Nisan nie został misnaginem tylko komunistą. Wpojony w domu talmudysty szacunek do słowa i do księgi pozostał częścią jego osobowości, zmieniły się jedynie lektury: miejsce Talmudu zajął „Der Kapital”. Do analizy tego dzieła używał jednak Nisan zasad wyniesionych z żydowskich szkół , bo tylko ludzie „… o wyostrzonych na Talmudzie umysłach, łatwo dostępnych dla filozoficznych myśli i abstrakcyjnych pojęć szybko przyswajali sobie kategorie pojęć marksizmu…”.

Filozofia komunizmu zmieniła świat, nawet w tych zakątkach do których komunizm jako system sprawowania władzy nie dotarł. Dzisiejsza rola społeczna związków zawodowych w USA, Francji czy Polsce wywodzi się z tej właśnie filozofii Zaryzykował bym tezę, że bez filozofii komunizmu nawet postęp techniczny i technologiczny nie byłby w stanie zmienić stosunków społecznych panujących w XIXw.

Podkreślam: filozofia komunizmu, nie system sprawowania władzy. Filozofia, która powstawała w świecie kapitalizmu tak odmiennego od tego, co dziś rozumiemy pod tym pojęciem. Filozofia pod względem politycznym i ekonomicznym klasyfikowana jako utopia. 

Żydzi są Narodem Księgi, studiują księgi od tysięcy lat. W języku hebrajskim chyba nawet nie ma słowa „analfabeta” czy „analfabetyzm” a przynajmniej nie znalazłem go w żadnym słowniku (nawet google tego nie wie).

W Polsce planową akcję likwidacji analfabetyzmu przeprowadził rząd Polski Ludowej w latach 1949–1952. W 1952r Sejm uchwalił zakończenie akcji a 1958 rozpoczęto likwidację wtórnego analfabetyzmu.

Czy XIX wieczny, niewykształcony, ba! niepiśmienny polski, niemiecki czy ruski robotnik, pracujący po 16 godzin na dobę za wynagrodzenie ledwie starczające by utrzymać rodzinę mógł zrozumieć filozofię Karola Marksa nawet, gdyby ktoś mu ją przeczytał? Oczywiście, że nie. Przyjmę zakład, że znakomita większość dzisiejszych magistrów tak licznie produkowanych przez nasze uczelnie wyższe też by jej nie zrozumiała. To nie przypowieści ze szkółki niedzielnej.

Czy Karol Marks mógłby wytłumaczyć w przystępnych słowach XIX wiecznemu robotnikowi założenia i zasady swojej filozofii? Zapewne tak, choć nie wiem czy nieżydowski robotnik wyniósł by z tego wykładu więcej niż z wykładu Alberta Einsteina o teorii względności.

Elementem pośredniczącym między tymi dwoma umysłami: wybitnego filozofa i zwykłego robotnika byli żydzi – biedni robotnicy, potrafiący rozmawiać z innym robotnikiem jego językiem, dzielący na co dzień jego ciężki los ale posiadający ten wyostrzony na Talmudzie umysł.  Bez tego środka przekazu filozofia Marksa i Engelsa pozostała by nadal dyscypliną uprawianą na uniwersytetach nieznaną przeciętnemu zjadaczowi chleba tak, jak nieznana jest mu filozofia Habermasa, Stirnera czy Dennetta.

Jak wyglądał by współczesny świat bez żydokomuny? Nie wiem. Jestem jednak przekonany, że wyglądałby inaczej, niekoniecznie lepiej.

W Polsce hasło „żydokomuna” oznacza kogoś gorszego od seryjnego mordercy, gwałciciela i sadysty w jednym. Zastanówmy się jednak czy bez tej żydokomuny bylibyśmy dzisiaj w stanie komentować rozwijający się konflikt dyplomatyczny na linii Tel Aviv – Warszawa? Zastanówmy się ilu z tych komentatorów posiada  równie „wyostrzony umysł, łatwo dostępny dla filozoficznych myśli i abstrakcyjnych pojęćskoro znakomita ich część reprezentuje drugie lub trzecie pokolenie posiadające  umiejętności pisania i czytania oraz wykonywania czterech podstawowych działań matematycznych, co zgodnie z kryteriami UNESCO świadczy o braku analfabetyzmu.

Zastanówmy się zanim dokonamy ostatecznej oceny, by ta debata nie przypominała rozmowy przedszkolaka z profesorem. To zbyt ważna dla obu Narodów debata i nie chodzi w niej o treść art. 55a ani nawet o wolność słowa. Chodzi o Człowieka i nasze człowieczeństwo bowiem reszta to przemijanie nad przemijaniem; wszystko przemija [Koh 1,2]

134117_polska_lodz_stara_fabryka_przy_ul_tymienieckiego

 

Adwokot Stefan

Tagi

,

DSC_0299Stefan jest przedstawicielem rasy europejskiej krótkowłosej zwanej też celtycką. Prywatnie jest idealnym rozmówcą – nigdy nie przerywa w pół zdania. Drugą jego zaletą jest nieopisana siła spokoju. Stoickim wręcz wyrazem mordki reaguje na wszelkie informacje jakimi się z nim dzielę. Te cechy idealnie predysponują Go do pełnienia funkcji adwokota, choć funkcje tę piastuje bez aktualnych badań lekarskich.

Stał się więc mój adwokot powiernikiem pewnej gorzkiej refleksji będącej wynikiem zbyt wnikliwej lektury oświadczeń Krajowej Rady Sądownictwa.

Minął tydzień odkąd KRS ustami swojego rzecznika – skądinąd sędziego – sformułował wątpliwości co do zdrowia psychicznego 265 zaprzysiężonych asesorów uzasadniając w ten sposób wyrażony an bloc sprzeciw. W pierwszej chwili – nie ukrywam – oburzyło mnie takie postawienie sprawy o czym natychmiast poinformowałem adwokota. Spojrzał na mnie niczym nie wzruszony.

Zacząłem więc główkować: może takie postawienie sprawy ma drugie dno? Jakiś ukryty sens? Jakiż człowiek o zdrowych zmysłach chciałby dzisiaj, w tym kraju, z własnej i nieprzymuszonej woli praktykować prawo?

Mądrzy ludzie siedzą w tym KRS-ie  – szepnąłem do adwokota. Nadal zero reakcji. Sięgnąłem więc po fakty posiłkując się ściągą przygotowaną przez KRS i ….wraz z KRS-em trafiłem na rafę niedziałającego w systemie informatycznym zadania „wyrażenie sprzeciwu wobec pełnienia przez asesora obowiązków sędziego” – tak jakby wcześniej  jakikolwiek system informatyczny zadziałał niewadliwie. Problemem ten sędziowie ważyli aż 17 dni. Na ocenę 265 asesorów wystarczyło im pół dnia. Tak się zafiksowałem tym niedziałającym zadaniem, że całkiem straciłem z oczu zdrowie psychiczne. Nie ja jeden.

Tak to już jest w życiu sędziego: jedno mówi (to się nazywa uzasadnienie ustne), co innego pisze (to się nazywa uzasadnienie pisemne) a co myśli tego nawet adwokot nie rozgryzie. Jak tu zachować zdrowie psychiczne?

DUR – zakres przedmiotowy – ograniczenia katalogu pozytywnego

Tagi

, , , , , , , , ,

Zawarty w art. 2 ust. 3 katalog pozytywny jest, przyjętą na potrzeby DUR, definicją pojęć „majątek przejęty” oraz „przejęcie majątku”. Oznacza to, że nieruchomości które Państwo nabyło w trybie nacjonalizacji lub zwykłego szabru (trudno nazywać nacjonalizacją przejęcia majątku które odbyły się z naruszeniem prawa lub całkowicie bez podstawy prawnej) na podstawie innych niż wymienione aktów prawnych nie są „nieruchomościami przejętymi”.

Dlaczego ma to tak istotne znaczenie?

Dlatego, że art. 12 ust. 1 o którym już wspominałem przyznaje prawo do rekompensaty tylko za „nieruchomości przejęte”. Błędnym byłoby jednak twierdzenie, że skoro w art. 2 ust. 3 wymieniono takie dekrety jak o majątkach opuszczonych i poniemieckich, o przeprowadzeniu reformy rolnej czy dekret Bieruta to na mocy DUR zrekompensowane zostaną krzywdy wyrządzone tym grupom właścicieli, którzy utracili swój majątek na podstawie tych aktów prawnych.

DUR przewiduje ograniczenia dla tego zakresu.

tempolimit_bluedesign_fotolia_38939944_mPo pierwsze zgodnie z art. 12 ust. 1 pkt. 1) prawo do rekompensaty będzie przysługiwało tylko za majątki przejęte z rażącym naruszeniem prawa lub bez podstawy prawnej. Pisałem już o tym i będę powtarzał do znudzenia: reprywatyzacja to odwrócenie skutków nacjonalizacji a nie błędów i wypaczeń w stosowaniu prawa. Ten zapis niczego nie zmienia: pokrzywdzeni stosowaniem prawa nadal będą musieli wykazać, że przy przejmowaniu ich majątków doszło do naruszenia prawa lub przejęto je bez podstawy prawnej, natomiast Ci pokrzywdzeni przeciwko którym było skierowane ostrze sowietyzacji nadal nie mają szans na naprawienie krzywdy. Wyłączenie spod działania DUR tych postępowań, w których nie złamano komunistycznego prawa legitymizuje takie działania. Wyroki śmierci w aferze mięsnej wydane były w zgodzie z obowiązującym wówczas prawem – czy je też zaaprobujemy w dzisiejszym ustawodawstwie?

Kolejne ograniczenie zawarte jest w art. 13 ust. 2, który wyłącza możliwość uzyskania rekompensaty za nieruchomości, które w chwili wejścia w życie ustawy stanowią własność/użytkowanie wieczyste Skarbu Państwa lub osób prawnych prawa publicznego i „po dniu przejęcia zostały przeznaczone na cele publiczne”. Czy to ma oznaczać, że nieruchomość, na której gmina planowała niegdyś wybudować np. szpital ale planów tych nigdy ne zrealizowała też zostaje wyjęta spod działania DUR?  Co więcej, może to oznaczać, że jeżeli Skarb Państwa lub gmina w chwili obecnej podejmie decyzję o przeznaczeniu nieruchomości na cele publiczne – nie ważne czy ten cel kiedykolwiek zrealizuje – to zaoszczędzi na kwocie rekompensaty.

Takich niejasności w treści ustawy znajdziemy więcej, np. art. 12 ust. 1 pkt. 2) wskazuje, iż rekompensata przysługuje za nieruchomości zajęte lub skonfiskowane po 1 września 1939 na rzecz niemieckiego lub sowieckiego okupanta, które w chwili obecnej znajdują się na terenie RP i „nie zostały zwrócone po 19 lipca 1944”. Sformułowanie „nie zostały zwrócone” można zinterpretować dwojako:

  1. Właściciel lub jego następca prawny nie został wprowadzony w posiadanie na drodze administracyjnej lub sądowej – zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami
  2. Właściciel lub jego następca prawny nie odzyskał faktycznego władania nieruchomością

W praktyce mamy jeszcze przypadki, w których właściciele uzyskali tytuł prawny wprowadzający ich w posiadanie nieruchomości, przejęli władanie nieruchomością a następnie utracili i władanie i prawo własności. Takich sytuacji jest wiele w Łodzi, do której po II WŚ wracali właściciele nieruchomości narodowości żydowskiej. Według szacunków historyków do Łodzi wróciło ok. 45 000 żydów. Duża grupa (niektórzy twierdzą, że połowa) opuściła Polskę po pogromie kieleckim i w latach następnych, kolejne 2000-3000 osób w wyniku wydarzeń marca 1968r. Część z tych osób zostało wprowadzonych w posiadanie i weszło we władanie swoich nieruchomości, które następnie i tak „przejęto” na własność Państwa nie zawsze przejmując się stanem faktycznym, powiem nawet, że wprowadzany wówczas „przymusowy zarząd państwowy” nie różnił się zbytnio od dzisiejszych działań tzw. „czyścicieli kamienic”. Takie „czyszczenie” łódzkich kamienic odbywało się jeszcze w latach ’80 XX wieku.

Kuriozalnym jest również zapis art. 12 ust. 3 pkt.3). Generalnie pkt. 3 odnosi się do kwestii daty ustalenia stanu prawnego nieruchomości sprzed dnia jej przejęcia i wymienia wyjątki od ogólnej zasady, i tak w pkt. 3) takiemu ograniczeniu podlegają nieruchomości których nabycie po 1 września 1939r nastąpiło „w celu zapobieżenia przejściu nieruchomości na własność Państwa Polskiego”.

Konia z rzędem (i huzarem) temu, kto dzisiaj ustali bez jakichkolwiek wątpliwości, że przeniesienie prawa własności miało zapobiec przejęciu nieruchomości na własność Państwa. Nawet jeżeli takie ustalenia miały miejsce, to kontrahenci raczej nie wpisywali ich do treści aktów notarialnych.

Przypuśćmy jednak, że można dzisiaj bez jakichkolwiek wątpliwości ustalić, że transakcja miała na celu uchronić nieruchomość przed nacjonalizacją lecz niestety plany te nie wypaliły. Zgodnie z art. 12 ust. 4 nabywcy nieruchomości nie przysługuje prawo do rekompensaty. A zbywcy? Jeżeli prawo do rekompensaty przysługuje zbywcy jako prawowitemu właścicielowi to w takim razie na jaki dzień ocenia się jej stan prawny? Jeśli zbywcy rekompensata nie przysługuje to rodzi się pytanie: dlaczego? Czy to ma być represja za próbę ochrony własnego majątku w sytuacji w której Państwo nie było w stanie go bronić? Na te pytania DUR nie odpowiada.

Kolejny błąd użycia języka potocznego w tekście prawnym spotykamy w art. 12 ust. 2, który odmawia prawa do rekompensaty za nieruchomości, które w dniu przejęcia wchodziło w skład nacjonalizowanego przedsiębiorstwa. Co mam rozumieć przez określenie „wchodziło w skład przedsiębiorstwa”: że stanowiło składnik majątkowy przedsiębiorstwa, które było ujawnionym w księdze hipotecznej właścicielem gruntu czy też że stanowiło „integralny składnik przedsiębiorstwa” i pod płaszczykiem nacjonalizacji przemysłu przejęto grunt należący do osób trzecich (klasyczny przykład przejęcia bez podstawy prawnej)?

Skoro już mowa o niejasnych, nieprecyzyjnych sformułowaniach to na krytykę zasługuje również forma DUR na płaszczyźnie tekstowej.

 Już dzieci w szkole podstawowej uczą się, że wypracowanie powinno mieć wstęp rozwinięcie i zakończenie. Podobnie akt prawny powinien zawierać określone elementy umieszczonej w ustalonej kolejności. Ponadto od dobrze napisanej ustawy oczekujemy, że będzie napisana w sposób czytelny, przejrzysty, poprawnym językiem a określenia wieloznaczne zostaną (w razie potrzeby) sformułowane na potrzeby konkretnej ustawy na wstępie.

DUR jest napisany nieco „chaotycznie”.

  1. Określenie zakresu rzeczowego zawarte jest w kilku nienastępujących po sobie artykułach, to tak, jakby żona spisała Wam listę zakupów na różnych stronach notatnika, pomiędzy przepisami, adresami i innymi notatkami.
  2. W różnych artykułach stosowana jest różna numeracja i punktacja –  tekst staje się przez to niechlujny, ponadto odnośniki w art. 2 ust. 3 lit. a) zamieniłbym na inne punktatory. Nie bardzo wyobrażam sobie powołanie się w piśmie na: art. 2 pkt. 3 lit. a) odnośnik 6 (?) Mam liczyć odnośniki a może zacytować treść odnośnika na który się powołuję?
  3. Gwałt na języku polskim: takie kwiatki jak: „przysługiwanie roszczenia” czy „czynności prawnych zdziałanych z władzami okupacyjnymi” nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego.
  4. Brak konsekwencji: DUR określa zasady uzyskania prawa do rekompensaty za majątek przejęty, tymczasem w art. 18 ustala wysokość „zadośćuczynienia pieniężnego” – czyli będzie jakieś inne zadośćuczynienie oprócz rekompensaty? A rekompensata w jakiej wysokości?indeks

Szczególnym kwiatkiem jest jednak art. 12. Prawdziwie renesansowy, zawiera bowiem w swojej treści kilka różnych wątków:

  1. określa za jakie nieruchomości przejęte przysługuje rekompensata
  2. odmawia prawa do rekompensaty za nieruchomości fabryczne
  3. określa dzień na który określa się stan prawny nieruchomości i ustanawia wyjątki od zasady
  4. odmawia prawa do rekompensaty nabywcom nieruchomości określonych w ust. 3 – i zapomina o zbywcach.

To materiał na trzy odrębne artykuły.

Momentami odnoszę wrażenie, że poświęcam temu projektowi więcej uwagi niż jego autorzy. W przedstawionej formie projekt DUR przypomina bardziej brudnopis. Rozumiem, że projekt to nie ustawa poddawana pod głosowanie, że jest czas i miejsce na poprawki w trakcie postępowania legislacyjnego. Uważam jednak, że sejm i senat to nie miejsce na poprawki edytorskie, a po drugie przy założonej „szybkiej ścieżce” i planach uchwalenia DUR do koca 2017r szkoda czasu na poprawki edytorskie na sali planarnej.

tbc

Zapisz