Tagi
dr Mirosław G., korupcja, lekarz, służba zdrowia, wyrok, łapówka, łapówki
Poprzedzony wielomiesięcznym procesem i wielodniowymi zapowiedziami prasowymi wyrok „w sprawie dr Mirosława G.” ujrzał w końcu światło dzienne a w ślad za nim posypała się lawina komentarzy.
Wyrok, – czego można było się spodziewać – skazujący. Jednocześnie jest to wyrok, w którym –jak podkreślają komentatorzy – Sąd musiał zdecydować, gdzie kończy się wyrażanie wdzięczności a zaczyna korupcja. Sąd stanął na wysokości zadania i zważył (jak to sądy maja w zwyczaju), po czym wydał wyrok iście salomonowy: drogie kwiaty, alkohole, pióra wieczne to korupcja, a nie wyrażanie wdzięczności. Wydawałoby się, że sąd stwierdził to, co jasne i oczywiste.
Nurtowało mnie od wczoraj pytanie: czy istnieje taka potrzeba, by na drodze orzeczeń sądowych formułować definicję prawną poczucia wdzięczności. Po lekturze kilku notek prasowych i wypowiedzi internautów moje pytanie ewoluowało i zastanawiam się, od kiedy są nam potrzebne orzeczenia sądu by odróżnić wdzięczność od korupcji. Kiedy „wdzięczność” stała się politycznie poprawnym synonimem łapówki? Za co jesteśmy tak wdzięczni, że nie wystarczy zwykłe „dziękuję”?
Korupcję w dzisiejszej Polsce możemy podzielić na dwa rodzaje: korupcję-korupcję i korupcję-wdzięczność.
Korupcja-korupcja pojawia się na styku gospodarki i polityki, czyli w klasycznym ujęciu i polega na przeprowadzeniu nielegalnej, ale jednak – transakcji handlowej. Pieniądze przechodzą ze ręki do ręki w zamian za określone zachowanie. Jeśli łapówka nie zostanie przekazana, to sprawa nie zostanie załatwiona. Historia stara jak świat, opisywana w powieściach, znana pod każdą szerokością geograficzną, pod różnymi nazwami.
Korupcja-wdzięczność może pojawić się wszędzie, w każdej dziedzinie życia, choć najczęściej spotykamy się z nią w kontaktach z budżetówką. To wyrażanie wdzięczności za pracę wykonaną na publicznym etacie. Pracę, za którą łapówkobiorca ma wypłacaną pensję i pozostałe świadczenia pracownicze. Spotykamy się z nią na co dzień w urzędzie, w szpitalu, w szkołach. Płacimy urzędniczce za to, że naszą sprawę załatwiła w trzy miesiące, bo przecież mogła pól roku ją ciągnąć, lekarzowi za wykonany zabieg, bo przecież mógł zostawić pacjenta bez pomocy medycznej, pielęgniarce za dyskrecję podczas podawania basenu, nauczycielce za to, że przychodziła do pracy, do której – pech chciał – co dzień wysyłamy nasze pociechy, i dlatego już nie wymagamy by uczyła nasze dzieci czegokolwiek, o nie, wyślemy je na korepetycje. Pani nauczycielka niech tylko przyjmie od nas w podziękowaniu za swój trud ten skromny prezencik dwa – trzy razy do roku.
Czy możemy się sprzeciwić korupcji?
W przypadku korupcji-korupcji w wielu sytuacjach możemy powiedzieć jasno i kategorycznie NIE. Ryzykujemy tylko tym, że nie załatwimy sprawy po naszej myśli. Załatwimy ją inaczej, albo zrezygnujemy i załatwimy inną sprawę. Korupcja-korupcja ma swoją indywidualną twarz przekupnego urzędnika, twarz, której możemy powiedzieć prosto w oczy: Nie, dziękuję.
W przypadku korupcji-wdzięczności już tak łatwo nie jest. Korupcja-wdzięczność ma wiele twarzy. W tym wypadku to nie nieuczciwy urzędnik, lekarz czy nauczyciel wyciąga do nas rękę. W tym przypadku to my idziemy do lekarza, nauczyciela czy urzędnika z przygotowanym dowodem wdzięczności w ręku i dziękczynnym peanem na ustach. Idziemy, bo tego oczekuje od nas społeczeństwo. Korupcja-wdzięczność podstępnie, po woli stała się normą społeczną, wyróżnikiem kulturalnego zachowania. Sprzeciwić się takiej świeckiej tradycji niepodobna, to jakby przyznać się do braku kultury, chamstwa zwyczajnego, dlatego nosimy bombonierki i koniaczki, perfumy i elektroniczne gadżety, książki i koperty, bo tak wypada, bo wszyscy tak robią, bo jak nie zaniosę to coś się stanie i to pewnie coś złego.
Przychodzi mi na myśl analogia do szamanów i zaklinania deszczu, składania ofiar i darów by zapewnić sobie przychylność B-ów.
Korupcja-wdzięczność z prawdziwą wdzięcznością, wzruszającą i wyciskającą łzę z oka nie ma nic wspólnego, tak samo, jak nie ma nic wspólnego ze specjalnym wysiłkiem czy szczególnym zainteresowaniem. Nie jesteśmy ani lepiej leczeni, nasze dzieci nie są lepiej wykształcone a nasze sprawy w urzędzie i tak są załatwiane dłużej niż by to wynikało ze zdrowego rozsądku. Co więcej, niejednokrotnie zżymamy się na ten obowiązek towarzyski, jak i na inne towarzyskie niedogodności.
W tym procesie największym przegranym nie jest dr G., CBA, wymiar sprawiedliwości czy służba zdrowia. Prawdziwymi przegranymi jest tych 20 pacjentów, którzy jako współwinni korupcji zasiedli na ławie oskarżonych.